Euro, jak wiemy, zakończyło się bramką w 109 minucie meczu Edera. Francja się nie podniosła i Portugalia została mistrzem Europy w piłce nożnej A.D. 2016. Ale sam Eder urodził się w Gwinei Bissau, niewielkim państewku w zachodniej Afryce, byłej portugalskiej kolonii, która jednak od dawna kolonią nie jest, a językiem portugalskim włada tam niewielu. Słowem, o mistrzostwie Europy rozstrzygnął gol Afrykanina.
Ale dużo ciekawsza od tego jest konstatacja, że nikogo to nie dziwi, że kiedy celebrowano gola z urodzenia Gwinejczyka, wszystkie komentarze utrzymane były w duchu, że Portugalczyk strzelił gola Francji. Nawet artykuły po finale jeśli już bardziej skupiały się na strzelcu, to raczej podkreślając jego słabe (przy takiej fazie rozgrywek) walory piłkarskie i perturbacje w karierze, niż pochodzenie, które nikogo nie interesowało.
Bo może też nie powinno. Jeśli spojrzy się na innych reprezentantów Portugalii, ale też Francji z finałowego meczu, to wielu z nich miało różne korzenie. Edera nie przypilnował Laurent Koscielny, francuski obrońca polskiego pochodzenia, poza boiskiem przestrzegający aby jego nazwisko było wymawiane z poszanowaniem polskich znaków diakrytycznych, których przecież w pisowni nie widać. Wcześniej Francja wyeliminowała Niemcy, w szeregach których grają…
I tak dalej. Tę historię można byłoby w ten sposób opowiedzieć o każdej reprezentacji kraju na Euro, również Polski. I nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Ruchy migracyjne tworzą świat od zawsze, sami jesteśmy potomkami szeregu pokoleń emigrantów, poczynając od najdawniejszych czasów aż po bardziej współczesne. I piłka, w wymowny sposób, odzwierciedla tylko te tendencje. A jeżeli niekiedy liczba zawodników migracyjnego pochodzenia w drużynie jest wyższa niż autochtonów w społeczeństwie, to jest to efekt zmiany struktury społecznej, gdzie młodzi osadzonych klas średnich i wyższych, częściej mecze rozgrywają przed komputerem niż na przygotowanym boisku.
Europa jako dostatni i bogaty kontynent, do tego nierzadko wykorzystujący zasoby i siłę roboczą innych stron świata, czym wzmacnia nierówności i pilnuje hierarchii, traktowana jest jako żyzna ziemia, obiecująca dobrobyt i w silnie zmitologizowanym klimacie - udaną przyszłość. Nie dziwmy się, że przyciągamy wielu, którzy marzą o spokojnym życiu i odrobinie świata dla siebie. Podobnie jak marzymy my. Zaletą piłki jest więc to, że przy dużej popularności i w medialnej otoczce, pomaga nam się z tym oswajać, przypatrywać, wzbudzać tolerancje i przyswajać ideę. W ten sposób sami asymilujemy się w rzeczywistości, która nas otacza i z którą również musimy się w jakiś sposób mierzyć. Pomimo naszych stereotypów, przyzwyczajeń i słabości. Bo choć możemy się siłować z tym światem, wypowiadać mu pokój i iść z nim na wojnę, to musimy mieć świadomość, że nie wygramy tej bitwy. Bo migracja jest rzeczą zwyczajną, zawsze występowała i nic jej nie zniesie. Żadne mury wznoszone na granicach, restrykcyjne ustawy i buńczuczne słowa. Na bieżąco trwa również w Polsce, ale bez kamer i przemów polityków. Bez pierwszych stron gazet, które straszą obcymi. Tylko w zwyczajnym trybie i w wytyczonej formule. A wówczas nie razi aż tak.
I po tym, jak minęła największa fala prostej ksenofobii i śmielszych nacjonalizmów, warto o niej przypomnieć i zaakcentować normalność. Bo póki się bogacimy, podnosząc nasz status i komfort życia, musimy liczyć się z tym, że osób mówiących łamaną polszczyzną będzie coraz więcej, że będą miały dzieci tu urodzone, polskie marzenia i obok przywiezionej, również polską kulturę we krwi. A kiedy już polski Eder strzeli rozstrzygającego gola w finale, ważne, by ta radość z chwały i triumfu nie była zabita przez rasistowskie zacietrzewienie, tylko wystrzeliła swobodnie i nieskrępowanie, bez chorego osadu, który jak wszystkie poglądy oparte na resentymencie, zjada przede wszystkim noszącego. Trawiąc go niezbywalną frustracją.